Michał tak jak powiedział wrócił po 5 minutach. Dobrze,
że sklep miał zaraz koło bloku. Nasz obiad był gotowy po 20 minutach. Gdy zaczęłam
nakładać go na talerze usłyszeliśmy, jak ktoś wchodzi do kuchni.
- No ja to mam
wyczucie! – wyszczerzył się Zbyszek, który pojawił się w pomieszczeniu.
- Wiesz, co do
dzwonek do drzwi? – zapytał Michał.
- Przecież ja
nigdy do ciebie dzwonkiem nie dzwoniłem, matole.
Atakujący usadowił się wygodnie przy stole.
- To jak, Aguś,
nałożysz mi porcyjkę?
- Czy to jest
jakaś stołówka miejska? – spytał ponownie Kubiak. Bartman zignorował to
pytanie, a ja tylko ze śmiechem pokręciłam głową i nałożyłam spaghetti na 3
talerze. Siatkarze zajadali aż im się uszy trzęsły. Zibi to był bliski
wylizania talerza, co do ostatniej kropli sosu. Prawie siłą wyrwałam mu go,
rzucając teksty, że to jest obrzydliwe, co i tak go nie zraziło. Włożyłam
naczynia do zmywarki , a następnie odwróciłam się twarzą do chłopaków. Usiadłam
wygodnie na kolanach Michała, a on objął mnie w pasie.
- I pomyśleć, że
jeszcze niedawno się tak wypieraliście, że będziecie razem – powiedział nagle
Zibi, kręcąc przy tym głową.
- Oj tam, oj tam –
wystawiłam mu język, a następnie pocałowałam namiętnie Miśka.
- Nie przemyślałem
jednego – odparł Bartman. Spojrzałam pytająco. – Że będziecie się miziać na
każdym kroku.
- A ty niby z
Natką się nie miziasz? – spytał ironicznie przyjmujący.
Atakujący wstał z miejsca.
- Ja już będę
lecieć, bo się umówiłem z Natką na spacer. Narka Kubiakowie – puścił nam oko i
wyszedł z mieszkania. Zaśmialiśmy się.
- Kubiakowie, a to
dobre – powiedziałam z uśmiechem.
- Agnieszka
Kubiak, nie sądzisz, że to ładnie brzmi? – zamyślił się siatkarz.
- No w sumie –
również się zamyśliłam.
- Może kiedyś byś
zmieniła nazwisko na takie, co? – cmoknął mnie delikatnie w kark.
- Czy to miały być
oświadczyny? – zaśmiałam się.
- Jeszcze nie. Na
razie taka propozycja. Można to uznać za pre-oświadczyny.
Oboje się zaśmialiśmy na takie określenie.
- Więc jak? –
spytał. Objęłam go.
- Jak przyjdziesz
z pierścionkiem to pogadamy – cmoknęłam go w usta.
- Spodziewaj się
takiej wizyty – mruknął i ponownie wpił się w moje wargi.
Wróciłam do domu. Jednak nie na długo, bo zaraz z niego
wyszłam. Ostatnio znowu zaniedbywałam Denisa, więc zapięłam smycz i ruszyłam
standardowo w stronę parku. Mój pies był wniebowzięty, że miał tyle przestrzeni
do biegania. Nasz niewielki ogród mu niestety nie wystarczał. Był jeszcze
młodym psiakiem, więc musiał się wyszaleć. Chwilami nawet za nim nie nadążałam.
Jako, iż park był pusty odpięłam smycz i pozwoliłam mojemu pupilowi swobodnie
pobiegać. Usiadłam na ławce i go obserwowałam. Był taki wesoły. W pewnym
momencie jednak gwałtownie się zatrzymał. Uniósł uszy do góry, tak jakby coś
chciał usłyszeć. Nagle ruszył pędem w kierunku jakiś drzew. Zerwałam się
gwałtownie z ławki i pobiegłam za nim.
- Denis! Stój! –
krzyczałam, ale mnie nie słuchał. W końcu się zatrzymał i zaczął szczekać.
Zauważyłam 2 postacie. Koło drzewa siedziała skulona, mała dziewczynka. Była
przestraszona i zapłakana, a przed nią ujadał jakiś bezdomny pies. Denis rzucił
się na niego. Przeraziłam się, że coś może mu się stać, ale nieznajome zwierzę
było słabsze i uciekło. Natychmiast znalazłam się przy dziecku.
- Już spokojnie,
ten zły pies uciekł – powiedziałam, kucając przy blondyneczce. Spojrzała na
mnie zapłakanymi oczkami. – Jak się nazywasz?
- Amelka –
powiedziała cichutko i przetarła oczy.
- Jesteś tu sama?
Pokiwała twierdząco głową. Zdziwiło mnie, co takie małe
dziecko robiło same w parku. Wyglądała na jakieś 5 lat.
- Odprowadzę cię
do domu, dobrze? – zapytałam.
- Dobrze – odparła
i wstała. Podałam jej rękę. – Jak się pani nazywa?
- Agnieszka –
uśmiechnęłam się. – Ale nie mów do mnie ‘pani’, bo czuję się staro.
Dziewczynka się zaśmiała. Zapięłam Denisa, który
widocznie polubił moją małą towarzyszkę.
- Nie bój się. On
lubi dzieci – uspokoiłam ją, gdy pies do niej podszedł. Amelka przez chwilę
zawahała się, ale odważyła się i go pogłaskała. Denis radośnie zamerdał ogonem.
Zgodnie ze wskazówkami blondynki ruszyłyśmy w kierunku jej mieszkania. Po kilku
minutach znajdowałyśmy się na miejscu. Weszłyśmy do bloku, bo drzwi były
otwarte. Mieszkała na pierwszym piętrze, więc już po kilku sekundach dzwoniłam
dzwonkiem do mieszkania. Drzwi otworzył chłopak, na oko 20-letni. Był zdziwiony
widokiem, który zastał.
- Mela? Co ty tu
robisz? – spytał zaskoczony.
- Bo ja – zawahała
się i nerwowo zaczęła bawić się sznurkiem przy kapturze. – Bo ja poszłam się
pobawić do parku.
- Co?! Przecież
cię odprowadziłem do Marty! Czemu poszłaś sama do parku? Zwariowałaś?!
Blondynka spuściła główkę. Zrobiło mi się jej szkoda.
- Spokojnie, nic
jej się nie stało. Przestraszyła się bezdomnego psa, ale mój Denis ją obronił –
powiedziałam w końcu. Chłopak podniósł na mnie wzrok i trochę się speszył.
Podrapał się po karku.
- Dzięki. I
przepraszam za kłopot. Gdy mama jest w pracy muszę się nią zajmować, a niedługo
mam sesje i musiałem się uczyć. Sama rozumiesz.
- Jasne, nie ma
sprawy – uśmiechnęłam się. – A tak w ogóle to Agnieszka jestem.
- Dominik –
blondyn uścisnął moją dłoń z uśmiechem. – Może wejdziesz na kawę czy coś?
- Chętnie, ale
niestety muszę wracać do domu. Wyszłam tylko na chwilę, a zaraz muszę znowu się
uczyć. Mam maturę za miesiąc.
- Znam ten ból. To
może chociaż dasz mi swój numer żebyśmy kiedyś gdzieś razem wyszli? – zapytał
nieśmiało.
- Czemu nie –
podyktowałam mu numer. Pożegnałam się i ruszyłam z Denisem z powrotem do domu.
Po przeczytaniu 61 rozdziału myślałam że Miśkowi coś się stanie, ale na szczęście jest cały i zdrowy :D :D A i ten Zbyszek.... :D :D Piszesz zajefajnie ale za krótkooo :( :D Buziaki :* :D
OdpowiedzUsuńCiekawe czy Dominik coś namiesza mam nadzieję że nie pozdrawiam do następnego :)
OdpowiedzUsuń