26.10.2013

Rozdział 63

Michał tak jak powiedział wrócił po 5 minutach. Dobrze, że sklep miał zaraz koło bloku. Nasz obiad był gotowy po 20 minutach. Gdy zaczęłam nakładać go na talerze usłyszeliśmy, jak ktoś wchodzi do kuchni.
 - No ja to mam wyczucie! – wyszczerzył się Zbyszek, który pojawił się w pomieszczeniu.
 - Wiesz, co do dzwonek do drzwi? – zapytał Michał.
 - Przecież ja nigdy do ciebie dzwonkiem nie dzwoniłem, matole.
Atakujący usadowił się wygodnie przy stole.
 - To jak, Aguś, nałożysz mi porcyjkę?
 - Czy to jest jakaś stołówka miejska? – spytał ponownie Kubiak. Bartman zignorował to pytanie, a ja tylko ze śmiechem pokręciłam głową i nałożyłam spaghetti na 3 talerze. Siatkarze zajadali aż im się uszy trzęsły. Zibi to był bliski wylizania talerza, co do ostatniej kropli sosu. Prawie siłą wyrwałam mu go, rzucając teksty, że to jest obrzydliwe, co i tak go nie zraziło. Włożyłam naczynia do zmywarki , a następnie odwróciłam się twarzą do chłopaków. Usiadłam wygodnie na kolanach Michała, a on objął mnie w pasie.
 - I pomyśleć, że jeszcze niedawno się tak wypieraliście, że będziecie razem – powiedział nagle Zibi, kręcąc przy tym głową.
 - Oj tam, oj tam – wystawiłam mu język, a następnie pocałowałam namiętnie Miśka.
 - Nie przemyślałem jednego – odparł Bartman. Spojrzałam pytająco. – Że będziecie się miziać na każdym kroku.
 - A ty niby z Natką się nie miziasz? – spytał ironicznie przyjmujący.
Atakujący wstał z miejsca.
 - Ja już będę lecieć, bo się umówiłem z Natką na spacer. Narka Kubiakowie – puścił nam oko i wyszedł z mieszkania. Zaśmialiśmy się.
 - Kubiakowie, a to dobre – powiedziałam z uśmiechem.
 - Agnieszka Kubiak, nie sądzisz, że to ładnie brzmi? – zamyślił się siatkarz.
 - No w sumie – również się zamyśliłam.
 - Może kiedyś byś zmieniła nazwisko na takie, co? – cmoknął mnie delikatnie w kark.
 - Czy to miały być oświadczyny? – zaśmiałam się.
 - Jeszcze nie. Na razie taka propozycja. Można to uznać za pre-oświadczyny.
Oboje się zaśmialiśmy na takie określenie. 
 - Więc jak? – spytał. Objęłam go.
 - Jak przyjdziesz z pierścionkiem to pogadamy – cmoknęłam go w usta.
 - Spodziewaj się takiej wizyty – mruknął i ponownie wpił się w moje wargi.

Wróciłam do domu. Jednak nie na długo, bo zaraz z niego wyszłam. Ostatnio znowu zaniedbywałam Denisa, więc zapięłam smycz i ruszyłam standardowo w stronę parku. Mój pies był wniebowzięty, że miał tyle przestrzeni do biegania. Nasz niewielki ogród mu niestety nie wystarczał. Był jeszcze młodym psiakiem, więc musiał się wyszaleć. Chwilami nawet za nim nie nadążałam. Jako, iż park był pusty odpięłam smycz i pozwoliłam mojemu pupilowi swobodnie pobiegać. Usiadłam na ławce i go obserwowałam. Był taki wesoły. W pewnym momencie jednak gwałtownie się zatrzymał. Uniósł uszy do góry, tak jakby coś chciał usłyszeć. Nagle ruszył pędem w kierunku jakiś drzew. Zerwałam się gwałtownie z ławki i pobiegłam za nim.
 - Denis! Stój! – krzyczałam, ale mnie nie słuchał. W końcu się zatrzymał i zaczął szczekać. Zauważyłam 2 postacie. Koło drzewa siedziała skulona, mała dziewczynka. Była przestraszona i zapłakana, a przed nią ujadał jakiś bezdomny pies. Denis rzucił się na niego. Przeraziłam się, że coś może mu się stać, ale nieznajome zwierzę było słabsze i uciekło. Natychmiast znalazłam się przy dziecku.
 - Już spokojnie, ten zły pies uciekł – powiedziałam, kucając przy blondyneczce. Spojrzała na mnie zapłakanymi oczkami. – Jak się nazywasz?
 - Amelka – powiedziała cichutko i przetarła oczy.
 - Jesteś tu sama?
Pokiwała twierdząco głową. Zdziwiło mnie, co takie małe dziecko robiło same w parku. Wyglądała na jakieś 5 lat.
 - Odprowadzę cię do domu, dobrze? – zapytałam.
 - Dobrze – odparła i wstała. Podałam jej rękę. – Jak się pani nazywa?
 - Agnieszka – uśmiechnęłam się. – Ale nie mów do mnie ‘pani’, bo czuję się staro.
Dziewczynka się zaśmiała. Zapięłam Denisa, który widocznie polubił moją małą towarzyszkę.
 - Nie bój się. On lubi dzieci – uspokoiłam ją, gdy pies do niej podszedł. Amelka przez chwilę zawahała się, ale odważyła się i go pogłaskała. Denis radośnie zamerdał ogonem. Zgodnie ze wskazówkami blondynki ruszyłyśmy w kierunku jej mieszkania. Po kilku minutach znajdowałyśmy się na miejscu. Weszłyśmy do bloku, bo drzwi były otwarte. Mieszkała na pierwszym piętrze, więc już po kilku sekundach dzwoniłam dzwonkiem do mieszkania. Drzwi otworzył chłopak, na oko 20-letni. Był zdziwiony widokiem, który zastał.
 - Mela? Co ty tu robisz? – spytał zaskoczony.
 - Bo ja – zawahała się i nerwowo zaczęła bawić się sznurkiem przy kapturze. – Bo ja poszłam się pobawić do parku.
 - Co?! Przecież cię odprowadziłem do Marty! Czemu poszłaś sama do parku? Zwariowałaś?!
Blondynka spuściła główkę. Zrobiło mi się jej szkoda.
 - Spokojnie, nic jej się nie stało. Przestraszyła się bezdomnego psa, ale mój Denis ją obronił – powiedziałam w końcu. Chłopak podniósł na mnie wzrok i trochę się speszył. Podrapał się po karku.
 - Dzięki. I przepraszam za kłopot. Gdy mama jest w pracy muszę się nią zajmować, a niedługo mam sesje i musiałem się uczyć. Sama rozumiesz.
 - Jasne, nie ma sprawy – uśmiechnęłam się. – A tak w ogóle to Agnieszka jestem.
 - Dominik – blondyn uścisnął moją dłoń z uśmiechem. – Może wejdziesz na kawę czy coś?
 - Chętnie, ale niestety muszę wracać do domu. Wyszłam tylko na chwilę, a zaraz muszę znowu się uczyć. Mam maturę za miesiąc.
 - Znam ten ból. To może chociaż dasz mi swój numer żebyśmy kiedyś gdzieś razem wyszli? – zapytał nieśmiało.

 - Czemu nie – podyktowałam mu numer. Pożegnałam się i ruszyłam z Denisem z powrotem do domu.

2 komentarze:

  1. Po przeczytaniu 61 rozdziału myślałam że Miśkowi coś się stanie, ale na szczęście jest cały i zdrowy :D :D A i ten Zbyszek.... :D :D Piszesz zajefajnie ale za krótkooo :( :D Buziaki :* :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe czy Dominik coś namiesza mam nadzieję że nie pozdrawiam do następnego :)

    OdpowiedzUsuń