5.11.2013

Rozdział 66

Obudziłam się dziwnie wypoczęta. Jak zwykle po przebudzeniu spojrzałam na ekran telefonu. Zerwałam się gwałtownie, gdy zobaczyłam, że zaspałam. Pierwsza lekcja zacząć się miała za 20 minut. W ekspresowym tempie wykonałam poranną toaletę. Następnie ubrałam się w coś, co pierwsze miałam pod ręką (link). Wiążąc trampki, myłam zęby, więc wyglądałam dość komicznie. Byłam jednak sama w domu, więc nie miałam się czym przejmować. W pośpiechu wzięłam torbę i wybiegłam z domu. O mały włos, a zostawiłabym otwarte drzwi. Zakluczyłam je i pobiegłam, ile miałam sił w nogach. Do szkoły weszłam 10 minut po dzwonku, co dla mnie i tak było jakimś rekordem świata, bo miałam tak mało czasu, a wyrobiłam się i wyglądałam w miarę jak człowiek. Nie licząc włosów, każdy w inną stronę, przez to bieganie. Pierwszy jogging miałam już przynajmniej zaliczony .
Weszłam do klasy, a przy biurku siedziała już nauczycielka angielskiego.
 - Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie – powiedziałam, ledwo łapiąc oddech. Kobieta tylko kiwnęła mi głową, więc udałam się na swoje stałe miejsce, gdzie siedziała już Natka.
 - Nie ładnie tak się spóźniać – powiedziała przyjaciółka, wystawiając mi język.
 - Zaspałam – odparłam, wyciągając podręcznik i zeszyt.
 - Trzeba było nie gadać tak długo z Michałem.
 - Właśnie nie rozmawialiśmy długo. Po 22 już spałam.
 - Jeszcze 3 tygodnie, matury i mamy masę wolnego, więc się w końcu wyśpimy.
 - Wszystko byłoby fajne, gdyby nie te matury – jęknęłam.
 - Nie przeszkadzam wam może dziewczyny? – zwróciła się do nas pani Makowska. – Agnieszka, przeczytaj, jak uzupełniłaś pierwszy przykład.
Zerknęłam do podręcznika, ale nie miałam pojęcia w ogóle na której stronie rozwiązywaliśmy zadanie.
 - Nie uzupełniłaś, bo nie uważasz na lekcji. Nie dość, że się spóźniasz, to jeszcze gadasz. Jak ty chcesz tą maturę zdać?
Makowska i jej wykłady. Najbardziej znienawidzony przeze mnie nauczyciel to właśnie ona. Można było jej podpaść za byle co. Nawet za to, że się jej ‘dzień dobry’ nie powiedziało, przy przypadkowym spotkaniu na mieście. Pół lekcji minęło nam na monologu nauczycielki na temat ‘jak to się ją w tej szkole traktuje’. Nie mój problem, że miała jakieś większe ambicje, a trafiła do jakiegoś liceum żeby uczyć bandę maturzystów.

Na długiej przerwie swoje kroki skierowałam razem z Nowak do sklepiku szkolnego. Od rana nic nie jadłam i powoli czułam, że robi mi się słabo. Wszystko przez tą moją pieprzona anemię. Kupiłam bułkę, którą zwykle tu jadałam. Odwinęłam z folii i wgryzłam się w nią.
 - Nie mów mi, że to jest twój pierwszy posiłek – jęknęła Natalia.
 - Nie miałam czasu rano na cokolwiek – odparłam, wzruszając ramionami i ugryzłam kolejnego kęsa.
 - Żelaza pewnie też nie wzięłaś.
 - A ty rozumiem podkablujesz Michałowi, tak? – spojrzałam na nią z wyrzutem.
 - Okej, okej. Nie wściekaj się tak.
 - Jestem przewrażliwiona na ten temat. Czasem zachowujecie się wszyscy, jakbym miała 5 lat i chorowała na śmiertelną chorobę.
 - Oj, przepraszam no – przytuliła mnie.
 - Ale dziś mogę ją pożytecznie wykorzystać. Powiem, że się źle czuje i nie będę musiała ćwiczyć na WF – wyszczerzyłam się. Blondynka pokiwała głową z politowaniem.
 - Ty jesteś walnięta.
 - I za to mnie kochasz – szturchnęłam ją lekko ramieniem i w dobrych nastrojach ruszyłyśmy do sali nr 30, gdzie miałyśmy mieć język polski oraz sprawdzian, na który się nie uczyłam. Nie było to jednak nic wymyślnego, po prostu powtórka z gramatyki, więc nie miałam się czego bać. Powtarzałam to jakiś czas temu do matury.

Po powrocie do domu wyszłam z Denisem na spacer. Pies ucieszył się, że w końcu może sobie pobiegać. Przy okazji zrobiłam mu masę zdjęć. Nie tylko jemu oczywiście. Skupiłam się także na budzącej się do życia przyrodzie. Udało mi się uchwycić kilka fajnych ujęć.
W domu zrobiłam sobie coś do jedzenia. Jako, iż nie chciało mi się niczego robić, to ugotowałam sobie pierogi, które przywiozłam po świętach od babci i siedziały sobie w moim zamrażalniku. Po posiłku czułam, że się przejadłam. Nie miałam siły się ruszać. Skierowałam się do swojego pokoju. Włączyłam laptopa i jak zwykle zalogowałam się na facebooka, skype i photobloga. Postanowiłam wymalować sobie paznokcie, bo nie miałam nic lepszego do roboty. Wzięłam mój nowy lakier do paznokci (link) . W pewnym momencie usłyszałam, że ktoś chce się ze mną połączyć na skype. Z uśmiechem na ustach odebrałam je, gdy zobaczyłam, że to Michał.
 - No cześć, Aguś – powiedział wesoło.
 - Hej, Miśku – wyszczerzyłam się i kontynuowałam malowanie paznokci.
 - A co ty tam tak zawzięcie robisz, hę? – próbował podpatrzeć, dlaczego nie patrzę się na niego, tylko gdzieś w bok. Pomachałam mu paznokciami i lakierem przed kamerką.
 - Paznokcie sobie maluję. Ładny kolorek?
 - Ja się nie znam, nie pytaj mnie – zaśmiał się.
 - A ty nie na treningu?
 - Dopiero co wróciłem. Lorenzo dał nam niezły wycisk. Ledwo żyję – zajęczał.
 - Mój biedny Michałek – wysłałam mu buziaka w powietrzu. – Masz im dziś tyłki skopać, jasne?
 - Jeżeli dojdę na halę to skopię.
 - Nie przesadzaj – wystawiłam mu język.
 - No przepraszam bardzo, jak ty wrócisz zmęczona po jakimś tam Wf, to ‘’umierasz’’ – zironizował. Machnęłam ręką.
 - Ja nie jestem sportowcem, jak niektórzy – pokazałam na niego palcem. Nie doczekałam się jednak odpowiedzi, bo nagle obraz zaczął się ruszać. Po chwili na ekranie widziałam szczerzącego się Zibiego. Machał do mnie, jak nienormalny, więc i ja zaczęłam machać.
 - Siema, Aga! – przywitał się atakujący.
 - Witaj Zbigniewie. Jak tam w Bydgoszczy?
 - Dziura zabita dechami. Nie to, co nasze Jastrzębie – zaśmiał się. – Kubiak płacze całymi dniami, bo cię nie ma.
 - Wcale nie płaczę! Oddaj mi laptopa, kretynie! – usłyszałam w oddali miśkowi głos. Nie mogłam nie wybuchnąć śmiechem.
 - Nie płacze, tylko jęczy. Niech będzie – mrugnął do mnie okiem. Po chwili zobaczyłam już obu siatkarzy na ekranie. Nieźle się uśmiałam, gdy się o coś kłócili. Po jakimś czasie musieli kończyć, bo czekał ich obiad. Potem trochę odpoczynku i na halę. Na całe szczęście jutro wieczorem będą już w Jastrzębiu. Nie mogłam się doczekać.


Mecz był bardzo zacięty i długi. Zaczęło się bardzo dobrze, bo Jastrzębski wyrobił sobie taką przewagę, że Delecta wywalczyła tylko 20 punktów. W drugiej partii miała ona jednak więcej szczęścia i wygrała 25:23. Przy trzecim secie byłam bliska płaczu i furii jednocześnie. Jastrzębie zdobyli zaledwie 14 punktów. Miałam ochotę porządnie na nich nawrzeszczeć. Modliłam się, by jednak doprowadzili do tie-breaka. Moje modlitwy zostały wysłuchane. Set piąty rozstrzygnął o całym meczu. Skakałam, jak głupia po całym pokoju. Wygrali! Choć chwilami wydawało się, że znowu winszować będzie Delecta. MVP powędrowało do Roba Bontje. 

1 komentarz: